Mrok wieczorny. Krótko po 20.
Szła dziarskim krokiem. W silnym blasku księżyca ul. Szewska błyszczała wilgotnym brukiem i kilkoma twarzami przelewającymi się w kierunku Starego Rynku. Odgłosy uspokajającego się miasta były rozrywane strzępami rozmów. W bramach kamienic przesiąkniętych stęchłym zapachem obiadów i myszy kryli się przed wzrokiem przechodniów platoniczni kochankowie.
Niespodziewanie z jednej z nich wyszedł on. Szczupły, nieco przygarbiony. Pachnący ostrą wonią moczu i potu.
Rytmiczny dźwięk gumowych podeszew jej trzewików nagle ustał. Zastąpił go szybsze bicie serca i płytszy oddech. Zbliżył się o krok. Jego oczy o mętnym spojrzeniu były najbardziej bystrym elementem na tym tępym obliczu troglodyty.
Gdy rozwarł prawie bezzębną otchłań ust zdawało się czuć zapach fermentacji. Bełkotliwe słowa które z nich wypadły bezwiednie potoczyły się po bruku:
- HEJ MAŁA, SKOCZYMY NA DRINKA?
Serce z pozycji międzypłucnej podeszło jej do krtani. Przez szczelinę zdołało przedostać się tylko:
NIE DZIŚ KSIĄŻĘ, ZA CHWILĘ KAROCA ZMIENI SIĘ W DYNIĘ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz